środa, 22 czerwca 2016

matka polka vs matka niepolka

W tym poście chciałabym podzielić się doświadczeniami bycia "mamą międzykulturową".
Przypomnę, że we mnie samej płynie krew polska i arabska. Ojciec mojej córki jest Kurdem, co daje w maszym życiu shake już trzech nacji.
Kultura polska, arabska, kurdyjska. 
Chociaż mam do czynienia ze wszystkimi trzema, dziś daleka jestem od chęci wpisania się w ideologię którejkolwiek z nich.

Chcę podkreślić, że poniższa notka wynika z moich osobistych doświadczeń. Nie mam na celu uogólniania cech narodowych lub stawiania granic między nami - ludźmi, szczególnie że sama byłam ( o czym zaraz napiszę) niejednokrotnie wytykana jako ta "nie nasza".
Cofnę się na chwileczkę do dzieciństwa, kiedy koledzy ze szkolnej klasy uważali mnie za Arabkę. Czułam się nieco obco wśród nich z powodu odmienności w wychowaniu społecznym i religijnym. Wyobrażałam sobie, że w takim razie wśród Arabów na pewno są same bratnie mi dusze. Kiedy w wieku dwudziestu kilku lat odwiedziłam po dłuższej przerwie rodzinę mojego taty, okazało się, że z kolei dla wielu stamtąd jestem "typową Polką" z liberalnym podejściem do życia i swobodnym zachowaniem Europejki. A ja, choć czułam tak wielki wewnętrzny protest przeciwko ich zasadom, nadal miałam otwarte serce na Syrię i jej mieszkańców. Uczucie to pchnęło mnie potem w stronę Piramidy i, potem, w ramiona Kurda, ojca mojej córeczki :)
Ale i tam byłam obca. Może nawet wśród Kurdów najbardziej dano mi to odczuć. 
Często pytano się mnie "a ty,  czujesz się bardziej Polką, czy bardziej Syryjką?". Teraz wiem, że tak na prawdę nie mogłabym w wpasować w żaden konkretny model. Wówczas jednak upierałam się, że w sumie jednak czuję się bardziej Syryjką. W domyśle "proszę... zaakceptujcie mnie w waszym gronie!". Ale często byłam podsumowywana: "jesteś typową Polką". 
I elegancko... Błędne koło się zamyka.
Aż zacytuję słowa pewnej piosenki:
Zbyt szczecińska dla Warszawy 
A dla Szczecina zbyt warszawska
 
Wracając do bycia "mamą międzykulturową"... 
Do mamy z której kultury mi najbliżej? 

Przyznaję, że jakoś się wyalienowałam ze społeczeństwa niezależnie od jego narodowości. Zresztą w dużej części ze wzajemnością. Zajęłam się moimi codziennymi obowiązkami i małymi przyjemnościami. Biorę to, co życie mi przynosi. Puszczam to, co odchodzi. A sporo tego było.  Dlatego przestałam zabiegać o czyjekolwoliek kontakty, co też bywa przedmiotem krytyki mojej osoby. 
Ostatnio ja, moja mała Samira i rodzice, zostaliśmy zaproszeni do domu Fadżida (brata Homeda). Rodzice moi grzecznie podziękowali, ale ze względu na małą, ja zaakceptowałam zaproszenie. 
Fadżid jest osobą surową, wymagającą i wiecznie niezadowoloną. Ale jest też rodzinny i pomocny w stosunku do bezbronnych osób.
To on przyjechał jako pierwszy do szpitala, kiedy urodziłam Samirę. Dzwoni od czasu do czasu, proponuje pomoc, interesuje się. Ale czego ja mogę chcieć od brata ojca mojej córki? W moim przekonaniu, jeśli miałabym kogoś prosić o wsparcie, to tylko jej tatę. 
- Dla mnie tak samo ważna jest moja córka, jak i Twoja. Ale ty - jak zostałam znów poinformowana przez Fadżida - nie rozumiesz naszej kultury. 
Za Chiny i pół Kurdystanu nie mogę tego pojąć, szczególnie że mam w pamięci pewną scenkę z przeszłości. U "Wielkiego F" mieszkał przez jakiś czas jego siostrzeniec. Powiedziałam mu, że teraz to tak jakby miał jeszcze jednego syna, na co on odpowiedział, że choćby był nie wiadomo jak blisko, to nigdy nie będzie jak WŁASNY syn.
W "dobrych chęciach" kurdyjskiej rodziny widzę też pewną psychologiczną pułapkę, co sprawia, że czuję chłód w ich gorących zapewnieniach o chęci pomocy.
Ja, jako outsider kulturowy, niechętnie myślę o konsekwencjach miłej rodzinnej więzi. Jeżeli ktoś za swoją pomoc nic nie chce, to bardzo często jednak chce zbudować swoje "EGO pomocnego i wspaniałomyślnego". A od tego już krok od obowiązku wdzięczności. Jeśli będę im wdzięczna, to zapewne będę musiała zgodzić się na:
- jedzenie mięsa mojego dziecka (Samira, tak jak ja jest wegetarianką. Akceptuję fakt, że w przyszłości może wybrać inny rodzaj diety i światopoglądu, ale czy, doprawdy, o istnieniu mięsa musi się dowiedzieć za pośrednictwem ojca/wuja z buzią wypchaną kurczakiem z KFC?!)
- "poligloctwo" mojej córki, gdzie po języku polskim nabędzie ona zdolność trajkotania w języku kurdyjskim. A zdolność tę ma nabyć widocznie, w mniemaniu Rodziny, podczas odbywających się co kilka miesięcy spendów 
Kiedy Samira raz na jakiś czas spotka się się z ojcem i wujkami, koniecznie muszą mówić do niej w ich języku. Z jednej strony umiejętność posługiwania się choćby najbardziej niszowym językiem, w moim mniemaniu, może się przydać. Ale ja słyszę w ich mowie jeden krzyk "nasza naszość jest lepsza niż wasza waszość!!!" A ja teg9 nie znoszę. Chyba mam uczulenie na nacjonalizm...

Mogę się żalić i wściekać, ale czy to nie jest prawda? Fakt! Nie rozumiem i nie czuję tej kultury. Ale dopiero teraz widzę jak wiele razy popełniłam  faux pas. Te wszystkie podknięcia sprawiły, że jestem teraz bardziej uważna, i jeśli nawet w środku oceniam, staram się zachować opinię dla siebie. Już wiem, że komunikacja międzykulturowa w pewnym sensie pozostanie mitem.

Ja sama dochodzę do wniosku, że najbardziej wpasowuję się jednak w polski model mamy. A to dlatego, że dziś matka polka nie musi zamykać się w ciasnych ramach kulturowych norm. Może, ale nie musi zakładać wałków na noc, robić schabowych w niedzielę, chodzić na mszę (w niedzielę), podlewać pelargonii na balkonie, ani podkładać mężowi kapci pod nogi ;)

Po prostu JESTEM ;)


czwartek, 28 stycznia 2016

po co dalej pić to samo piwo? ..czyli na co komu eks?

         Żyjemy w takich czasach, że chyba większość z nas ma za sobą jakiś związek nieudany. Ale czy takowy jest równoznaczny ze związkiem zakończonym? Czy łatwo jest postawić kropkę, kończącą rozdział w życiu pod tytułem "my"?
        Nie czuję się kompetentna do tego, aby opisywać różnorodność relacji z byłymi partnerami. Skupię się na tym, czego sama doświadczam, a więc bardzo specyficznego charakteru obecności eks-faceta i jego roli w moim życiu.
        Osoby, które zaznajomiły się z postami sprzed kilkumiesięcznej przerwy w prowadzeniu tego bloga, bądź takie, które obserwują moje życie z bliska, wiedzą że rozkład mojego związku nastąpił w przyspieszonym tempie od początków życia mojego dziecka. W skrócie i dosadnie mówiąc, zostałam samotną matką już na starcie.
         Mimo to, chciałabym bardzo mocno podkreślić, że sam ROZPAD ZWIĄZKU, choć określenie to brzmi tak dramatycznie, nie jest czymś złym! Zawsze, ale to zawsze daje nam sposobność do... [tutaj trzy kropeczki]
...do odkrywania siebie
...do MIŁOŚCI
...pracy nad sobą
...rozejrzenia się wokół SIEBIE. Co tu na mnie czeka?...
...a nawet niech będzie - do poimprezowania bez poczucia winy

       To wszystko są składniki w procesie odkrywania siebie. "Samotność", choć nie traktuję jej jako stanu docelowego, tylko mi w tym pomaga. Nie twierdzę, że codziennie dziękowałam losowi za bycie singielką, że nie miałam żalu o nieobecność mężczyzny obok mnie i taty obok mojego dziecka. Sięgałam daleko - do Warszawy, w której realizuje swoje ambicje Homed, do bolesnych chwil z przeszłości, o które go oskarżałam i do niespełnionych przez niego marzeń o przyszłości. Odkrywałam jednak za każdym razem, jak szybko to uczucie wciąga mnie, jak czarna dziura. Pochłania radość, energię i zmusza do zagłębiania się w mrok. Co innego działo się, kiedy przytomnym wzrokiem rozglądałam się wokół siebie. Blisko, w zasięgu wzroku, a także we mnie samej, tu i teraz - był blask!
       
      ...i wtedy... niespodzianka! Telefon od niego. Bronię się. Już nawet nie chcę się kłócić, ani oskarżać go o cokolwiek. Emocje bowiem związują kolejnymi nićmi. Od negatywnych emocji łatwo zresztą przejść do pozytywnych. Ale pająk i tak snuje swoją nić. Obchodzi z daleka, ale konsekwentnie oplata pętla po pętli. Rozmowa (o zgrozo!) staje się coraz bardziej miła. Pełno w niej wspomnień, a te ożywają...
        Mój eks nie jest bowiem potworem, ale jedynie człowiekiem z wadami. Tak mi się przynajmniej wydaje. Przypuszczam, że większość osób musi przyznać w głębi duszy to samo wobec swoich byłych partnerów. Takie sytuacje zdarzają się zapewne nie tylko mi. Ludziom ciężko się rozstać. Często nie umieją pozamykać za sobą furtek. Albo zmieniają nad nimi napis ze ZWIĄZEK na PRZYJAŹŃ. I tak samo często zaczynają rozmyślać w tajemnicy przed samymi sobą: "może jednak to ten jedyny?", "może dojrzeliśmy do bycia razem?", albo jeszcze lepiej: "może jeszcze raz, ale tak zupełnie niezobowiązująco pójdziemy do łóżka?".
         Hm?
         Pajęcza nić oplata coraz mocniej?

         Mieliśmy wiele kryzysów. Kilka rozstań. Za każdym razem nie dawałam się złapać w sieć. Ja sama brałam nić i wspinałam się do pajęczyny nieproszona!
        Co to w praktyce oznacza? Jedna rozmowa lub jedno spotkanie może wywołać sentymentalny stosunek do naszego byłego towarzysza i związku, jaki tworzyliśmy. Na pewno przypomną się nam najmilsze, razem spędzone chwile. Okaże się, że jednak gdzieś w archiwach umysłu przechowujemy obraz jaśniejszej strony osobowości tego pana/pani. Pod wpływem uczuć, jakie towarzyszą zalewającej nas fali wspomnień, znów tracimy z oczu, w jakim punkcie obecnie się znajdujemy. Dlaczego właściwie w którymś momencie coś się popsuło? Krótko mówiąc, zapominamy o "złym".
          Ja w takich chwilach rzucałam wszystko, żeby poczuć się znów dobrze. Podnosiłam z podłogi rozbite serce, które ktoś inny je tam rzucił. Biegłam w te same ramiona, nie widząc, że wcale nie są do mnie wyciągnięte. Bo była to, jak potem słyszałam, CHWILA SŁABOŚCI.
           Nie twierdzę, że powroty są złe. Że są skazane na ponowną porażkę. Wierzę, że dobra wola obydwojga ludzi i praca nad sobą, może odnieść sukces, nawet w trudnym związku.
          Warto jednak poczekać. Mówię sobie w podobnych chwilach "nie poddawaj się emocjom!". I co? I nic! Jak można się im nie poddać?! Więc godzę się. Przeżywam to wszystko jeszcze raz. Ale w sobie, własnym sercu i wyobraźni. I obserwuję. Czy dłonie, które mnie zraniły trzymają nadal nóż? Czy ramiona są wyciągnięte w moją stronę, czy założone? Czy próbują coś naprawić?
          Proponuję nie mylić prośbę o drugą/kolejną szansę z miłymi chwilami sentymentów. A także nie mylić powrotu do związku z powrotem do łóżka ;)

           Uwaga na "chwile słabości", które wywołują omamy. Hipnotyczny taniec, śniących o miłości ludzi może trwać długo. Czasem zdarza się jednak, że budzi nas z niego dopiero płacz
maleńkiego dziecka 
<3















czwartek, 2 kwietnia 2015

"Jestem z Wschodu"

Jestem obecnie w 26-stym tygodniu ciąży. Od jakiegoś czasu znam więc już płeć dziecka. Tak, jak mniemałam, to dziewczynka. Osobiście widzę same plusy tego faktu. 
Po pierwsze, ciężko wychować faceta, w gronie niemal samych kobiet. W moim domu mieszka mama, moje siostry i tylko jeden mężczyzna - tata. Jak już wiadomo, Homed, biologiczny ojciec mojego dziecka nie jest zainteresowany rolą opiekuna. Mój tata z kolei, jest zbyt delikatny, aby ukształtować kogoś silnego.
Po drugie, nigdy nie otaczałam się osobnikami płci przeciwnej. Nie znam zbyt wielu mężczyzn. Nie wiem do końca jacy oni są. Nie rozumiem ich. Może i nie lubię. Nie wiem nawet do końca, jaki powinien być PRAWDZIWY mężczyzna. Kobiety natomiast zawsze były mi bliskie. To dla mnie bardziej bezpieczny i znany teren. Dlatego opieka nad dziewczynką wydaje mi się nieco wdzięczniejszym wyzwaniem.

Przed badaniem USG, Homed przechodził, znany mi już wcześniej, stan ducha. Nagle, z niedostępnego macho, ważnego biznesmena, któremu zawracam głowę pierdołami, zmienia się w biednego chłopca, tęskniącego za czułością i bezpieczeństwem. Tym razem wydawało mi się to wyjątkowo dziwne, bo jeszcze kilka tygodni wcześniej surowym tonem zaznajamiał mnie z moją sytuacją. Jakby chciał mieć pewność, że zdaję sobie sprawę, w jak "tragicznej", w jego mniemaniu, pozycji się znajduję.
- Słuchaj mnie uważnie - układał przede mną słowa, jak pokerzysta karty na stole - będziesz SAMA wychowywać dziecko. Rozumiesz?
- Rozumiem - odpowiedziałam spokojnie, skrywając kłębek uczuć złości, której nie warto okazywać i, z jakiegoś nie do końca znanego mi powodu, wesołości 
- Rozumiesz. - upewnił się - I czy nadal chcesz to dziecko?
...i tak w kółko. Nie wiem do końca, jak sobie wyobrażał dalszy bieg wydarzeń, gdyby moja odpowiedź była przecząca. Aborcja? Nawet gdyby teoretycznie udało mu się mnie przestraszyć czarną wizją samotności, to decyzja o usunięciu (o zgrozo!) dziecka w piątym miesiącu wydaje mi się abstrakcją. Czy w Polsce ktoś by się podjął takiego czynu?
Pytałam o cel powyższych dociekań Homeda, ale nie uzyskałam odpowiedzi.
Domyślam się, że chciał, abym sama "załatwiła sprawę". Podkreślał bowiem, że nie chce mnie do niczego zmuszać, bo to ma być moja decyzja. Oczywiście. Tak było wygodniej.
- Jesteś głupia. Naiwna. Słaba. Moja kobieta musi być silna. - chociaż tak zawsze mógł powiedzieć, kiedy tylko broniłam swoich idei. Według niego wartości, które uznawałam i uznaję, są dla słabych. Tak samo jak religia i wiara w Boga.

Jednak w dniu jego urodzin, chyba zauważył, ilu ma wokół siebie bliskich, prawdziwych przyjaciół. Przyszedł kryzys jego pewności i poczucia siły. Przysłał mi nawet wiadomość, w której wyrażał swoje niedowierzanie dla mojej postawy niezależności. Potrzebował mojej obecności i uwagi. Znów zaczął krążyć koło mnie i sprawiać pozory przyjaciela. A ja nie miałam już siły na kłótnie. Nadal nie mam. Czasem mam ochotę wykrzyczeć swój gniew i urazę. Ale już wiem, że należy bardzo ostrożnie wybierać osoby, przed którymi otwiera się skrzynię do przechowywania uczuć - szczególnie tych intensywnych i osobistych. W przeciwnym razie narażamy sie nie tylko do ogólne osłabienie, ale też na zainfekowanie ideologią toksycznego rozmówcy.   Postanowiłam więc zachować równie przyjacielską i równie pozorną postawę. Obserwować.

Sinusoida, którą można by zilustrować nastrój Homeda, skierowała się wyraźnie w dół, po wynikach połówkowego badania USG. Właściwie interesowała go tylko płeć. Od samego początku, to było jedyne pytanie, jakie zadawał odnośnie samego dziecka. Jak można się domyśleć, chciał chłopca. Wszyscy na Wschodzie chcą chłopca. 
Na początku ciąży, jeden z braci powiedział mi "niech to będzie chłopiec nshallah [co oznacza "niech Bóg da"]. Dziewczynka to katastrofa". Poczułam się nieco zdziwiona ale i zbulwersowana tą wypowiedzią. Homed uświadomił mnie wtedy, że znów ujawnia się tu moje niezrozumienie dla ich kultury.
Kiedyś było mi głupio, że jako kulturoznawca jestem takim ignorantem. Teraz nie mam aż takich wyrzutów sumienia, jeśli faktycznie nie rozumiem kultury Kurdów, a może raczej kultury rodziny Asin.
Wyższość posiadania syna nad córką ja widzę po swojemu, chyba niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzę. Oczywiście, wiele przeświadczeń przyjmujemy nieświadomie od otoczenia, w którym się wychowaliśmy. Według mnie jest jednak jeszcze kilka innych czynników. Wielu mężczyzn ma potężne ego. Czują się dumni z siebie i tego, że są facetami. Mają potrzebę ciągłego epatowania swoją samczością na różny sposób. Wszystko, co należy do nich ma być potwierdzeniem na ich męskość i wyjątkowość. Praca, status społeczny, dom, samochód, kobieta/kobiety.. no i dziecko. Potomek często stanowi, w mniemaniu niektórych ludzi, "przedłużenie" siebie samego. Stąd pragnienie syna. Z nadzieją, że będzie on kolejną osobistą dumą i odznaką własnej męskości.

"Dziewczynka" - brzmiał jednak werdykt. Dodałam, że wszystko jest w porządku. Badania wyszły pomyślnie i tak dalej. Ale on przestał odpowiadać na smsy. Zapytałam więc, czy się nie cieszy. 
"Jestem z Wchodu" - odczytałam odpowiedź.
Teraz, kiedy źle się czuję, Homed z czystym sumieniem odpowiada mi, że to przez "moją córkę".

A ja wiem, że to nie prawda. Cieszę się i nie mogę się doczekać. Odkryłam, że pełne serce może być lekkie, jeśli wypełnia je 
SPOKÓJ i MIŁOŚĆ







środa, 1 kwietnia 2015

Imię przyjaźni

Nasz świat jest daleki od doskonałości. Tak przynajmniej go postrzegamy. Często nie podoba nam się zachowanie innych ludzi, bądź widzimy błędy, jakie prowadzą do nieszczęść w życiu naszym i innych.
Jeśli niedoskonałość taka dotyczy ludzi obcych, trudno. Co jednak, gdy chodzi o naszych bliskich lub, co gorsza, ich relacji z nami?
Czasem odbiera się mnie jako osobę ostrą, zbyt bezpośrednio wyrażającą swoje zdanie. Przyznaję, że moje idealistyczne poglądy i brak zahamowania w ich wyrażaniu prowadziły nieraz do spięć i burzyły spokój w relacjach między mną i innymi. Z czasem nauczyłam się nie wypowiadać swojego zdania. Zmuszałam się do milczenia, stwarzając dysproporcję między postawą "na zewnątrz" a postawą "wewnątrz". Jak już pisałam wcześniej, na mojej twarzy zaczął gościć "uśmiech polsko-syryjski". Ale nie stałam się dzięki temu szczęśliwa. Moje układy z ludźmi też nie stały się idealne.
Zgrzyty i w konsekwencji dyskomfort, jaki odczuwałam, zmuszały mnie do przemyśleń i zadawania sobie różnych pytań. Lepiej mówić prawdę, nawet jeśli jest ona niewygodna, czy lepiej udawać, że wszystko jest w porządku? Czy dobry przyjaciel powinien być szczery, czy po prostu akceptować drugą osobę taką jaką jest wraz z jej problemami i wadami? Kiedyś myślałam sobie, że musiałabym być bardzo nieczuła, aby przemilczeć, popełniane przez bliskich, błędy życiowe, które, jak mi się wydawało, mogą doprowadzić do ich osobistej katastrofy. Potem zauważyłam, że w moim życiu zaczynają pojawiać się podobne problemy, z którymi i ja nie umiem sobie dobrze poradzić. To mnie nauczyło pokory i - choć nie zawsze mi się to udaje - często zmusza, aby ugryźć się w język, zanim wyrażę swoją opinię lub radę.

Temat najlepiej widoczny jest w odniesieniu do związków damsko-męskich. Niemal każda znajoma mi kobieta (ale również ja) boryka się z jakimiś problemami związanymi z byłym/obecnym/przyszłym partnerem.

Każdy, kto trochę poznał Wiktorię, widzi, że jej decyzje nie należą do najmądrzejszych. Dotyczy to między innymi związków, w które wchodzi. Mężczyznom dość łatwo zdobyć jej zaufanie. Szybko dostają przyzwolenie na bliższy kontakt. Po czym, tak samo szybko, przychodzi znudzenie z jej albo przeciwnej strony. Wtedy, w takim samym tempie i dawką świeżej energii, znajduje kolejnego świetnego faceta, którym jest oczarowana. Te niby-związki często okazują się dla niej obciążające moralnie, jak na przykład spotkania z zajętymi (również żonatymi) mężczyznami. Czasem ciężko jest więc stwierdzić, czy Wika jest spragniona miłości, czy raczej zabawy.

Anastazja uchodzi za o wiele bardziej stateczną i odpowiedzialną osobę. Jest też oddana i lojalna. Na tyle, że pozostała wierna mężczyźnie, który podarował jej tydzień a zabrał rok. Zdobył jej serce i ciało. Pozwolił cieszyć wspaniałym romansem, ale tylko przez siedem dni. Potem zniknął, a ona trwała, niczym porzucony przez właściciela pies. Zraniona, urażona, ale też dumna i niezależna. Szła przez życie dalej, będąc przykładną studentką i pracownikiem. Ale w głębi serca czekała. Po roku się doczekała, ale tylko połowicznie. Oczekiwała bowiem mężczyzny, a otrzymała tylko jego ciało. Oczekiwała rozmów i duchowego kontaktu, otrzymała możliwość kontaktu jedynie fizycznego. Czasem się widują. Niezobowiązująco. Nastuszka nie czuje się jednak komfortowo w takiej roli. Raz więc karmi swego mężczyznę, aby nie zapomniał jej smaku, innym razem daje mu głodować, z nadzieją, że tymi małymi torturami zmusi go do rozmów i emocjonalnego zbliżenia.

A ja.. Cały ten blog chyba wystarczająco opisuje moją sytuację oraz konsekwencje, jakie ponoszę po toksycznym związku. W dodatku jeszcze do niedawna przyłapywałam się na jednym z biegunów rozkołysanej huśtawki emocjonalnej. Raz żal, a nawet nienawiść do osoby, która zniszczyła mi dziewicze wyobrażenia o "moim mężczyźnie" i "moim związku". Innym razem tęsknota za "miłością", która przecież tak na prawdę nie istniała.

Wszystkie mamy, czasem bardziej jasną, innym razem nieco przytłumioną, świadomość popełnianych przez siebie błędów. Ale każdej z nas zdarza się też pomyśleć lub powiedzieć do drugiej osoby "jesteś głupia" albo "nie rób tego". I nadal nie wiem - czy w imię przyjaźni można pozwolić sobie na taką szczerość? Czy szczerość jest tym, co buduje, czy raczej rujnuje przyjaźń?...






poniedziałek, 23 marca 2015

między pięknem a niebem

Dlaczego często spotykamy się z opinią, że osobie obdarzonej urodą trudniej jest znaleźć prawdziwą miłość? Znam wiele pięknych kobiet. Również takich, które łączą w sobie zalety urody, charakteru i intelektu. I, o dziwo, nie są szczęśliwe. Często otaczają je mężczyźni nieodpowiedni - tak zwani "dranie", albo przynajmniej upośledzeni emocjonalnie.
Czy piękno może być niebezpieczne? Czy może stać się przekleństwem?
Kiedyś usłyszałam, że panie nieprzeciętnej urody przyciągają mężczyzn bez wyobraźni. Dlaczego? Być może "wyobraźnią" jest tak naprawdę zdolność widzenia, tak zwanego, piękna wewnętrznego czy ducha. Osoba bez wyobraźni czy inaczej uboga wewnętrznie, nie widzi tego, co nienamacalne. Oczywiste więc, że ogromną wagę przywiązywać będzie do piękna materialnego, do piękna bez skazy, ale też charakteru.
W dzisiejszych czasach - czasach kultury "obrazkowej", zwracamy szczególną uwagę na wizualną stronę życia. Jest wokół nas na prawdę wiele piękna. Otaczamy się ładnymi przedmiotami. Ale też... sami często się nimi stajemy...
Jest to jednak taki rodzaj piękna, który stoi w opozycji do natury lub, co najmniej, ją poprawia.
Przyznaję, że sama jestem pod niewolą "dyktatury estetyki". To już nie tylko wewnętrzny przymus gromadzenia ładnych rzeczy. To COŚ zmusza mnie do tego, aby stać się jedną z tych rzeczy! Coraz mniej we mnie akceptacji swojego ciała takiego, jakim jest. Zamiast tego, coraz więcej ubrań wypełnia mi szafę, coraz więcej kosmetyków wypełnia toaletkę, coraz więcej czasu zabierają "rytuały piękna".
Nie mam, rzecz jasna, na myśli niezbędnych zabiegów higienicznych, ale wszystko to, co sprawia, że nasze ciała stają się hiper-idealne.
Postawa taka okazuje się zgubna. Oczywiście, miło jest być uważanym za zadbaną, ładną kobietę. Okazuje się jednak, że zaczynają nas wówczas otaczać - szczególnie mowa o płci przeciwnej - łowcy piękna, GADŻECIARZE. A my tym samym z osoby, materii wyposażonej w ducha, przemieniamy się w ekskluzywny towar.
Długo nie rozumiałam przyczyny problemów, jakie powodowałam, kiedy na przykład uzewnętrzniałam swoje emocje lub gdy chciałam o nich chociaż porozmawiać z partnerem. Zawsze wywoływałam tym u niego zniecierpliwienie i niezadowolenie. Teraz wydaje mi się, poznałam przynajmniej jeden z istotnych powodów, dlaczego tak się działo. W końcu ładne przedmioty się nie skarżą...
Zaczynam rozumieć też panikę, jaką mogę wywoływać, u tego typu mężczyzny, będąc w stanie błogosławionym. Niestety, dla wielu facetów jest to przerażające, gdy śliczne ciało, służące do patrzenia i dotykania, zmienia się prawdopodobnie w bardziej aseksualnym kierunku.
Podczas jednej z ostatnich rozmów z Homedem (należy zaznaczyć, że od Sylwestra, mamy ze sobą kontakt wyłącznie telefoniczny) przyznałam się, do mojej ciążowej słabości - słodyczy.
- niska i gruba... to trochę nie bardzo... - usłyszałam w odpowiedzi
To prawda, mam 158 cm wzrostu, więc moje nogi nigdy nie będą sięgać nieba. Prawda jest też taka, że będąc pod koniec szóstego miesiąca ciąży, ważę 50 kg (przyrost masy ok. 6 kg), a więc ludzie nie mylą mnie jeszcze ze słoniem.
Mimo przykrości, jaką sprawiły mi powyższe słowa, jestem w stanie przeanalizować je "na chłodno". Możliwe nawet, że niemiłe rzeczy przytrafiają nam się nie w celu gnębienia, ale właśnie po to, by takie analizy przeprowadzać.
Nie chodziło o to, żeby mnie obrażać. Niska i gruba - to wizja brzydoty, której Homed się boi. Której boi się naprawdę wiele mężczyzn i kobiet. I również ja.
Piękno dostarcza nam wielu przyjemności. Dawniej było i bywa nadal kojarzone ze sztuką. Miało dotykać ducha. Dziś widzę, że często nas jednak od ducha oddala. Trzyma nas na poziomie materii i od niej uzależnia.
Ktoś bliski powiedział mi "zaryzykuj i odpuść sobie. Przestań być tak piękna i idealna. Bądź szczęśliwa"

Co wybrać, PIĘKNO, czy NIEBO?






niedziela, 15 marca 2015

Dzień kobiet

Pewnego razu miała miejsce wymiana zdań między mną a moim byłym chłopakiem. Rozmowa dotyczyła wierności mężczyzn. Po raz kolejny zakończyła się ona podsumowaniem, że facet posiada zupełnie inną konstrukcję psychofizyczną, niż kobieta. W efekcie może on często zapominać o swojej partnerce -jeśli takową posiada - i o uczuciach do niej , dając się obezwładnić zwierzęcej naturze. Czy wtedy dochodzi do fizycznej zdrady? W większości przypadków pewnie nie. To przeważnie wypadkowa takich czynników, jak wartości etyczne danego mężczyzny i ..wartości etyczne kobiet, które go otaczają. Atrakcyjność partnerki może mieć jakieś znaczenie, ale nie za wielkie. Wiem to zarówno z obserwacji, jak i autopsji.
Powyższe wnioski nie są w żadnym razie odkrywcze. Zdaję sobie z tego sprawę. Przedstawiam je na zasadzie wprowadzenia...

Niedawno był Dzień Kobiet, który postanowiłyśmy z moimi przyjaciółkami celebrować we własnym gronie. Z dnia zrobił się nam Weekend Kobiet. Wszystkie nasze rozmowy i zdarzenia, które miały miejsce w tym czasie, posiadały dla mnie oczywiście przede wszystkim walory rekreacyjno-towarzyskie. To na prawdę ogromne i miłe zaskoczenie, że w tak - zdawałoby się - trudnym czasie, mogę być pogodna i odprężona. Mimo to jestem czujna i wciąż obserwuję. To wszystko, co się wokół mnie dzieje, a także ludzie, którzy mnie otaczają, stają się ciekawym polem do moich osobistych badań antropologicznych i psychologicznych. Jeden z najbardziej interesujących mnie tematów, to relacje międzyludzkie. W tym, rzecz jasna relacja damsko-męska.

Celebrację rozpoczęłyśmy w akademiku u Wiki. Mała gosposia przygotowała nam nietuzinkowy obiad składający się z "nuggetsów" sojowych podgrzewanych w opiekaczu do grzanek, pure z, roztłuczonych dnem szklanki, ziemniaków i słodko-ostro-kwaśnej sałatki ogórkowej "po diabelsku".
Po tym niezwykle sytym posiłku, drzemce, długich przygotowaniach oraz spontanicznych sesjach zdjęciowych telefonem w międzyczasie, wybrałyśmy się do pubu.
Usiadłyśmy na kanapie przy jednym z wolnych stolików. Niemal za każdym razem, nasze rozmowy są dowodem na to, że nie tylko dla mężczyzn, ale i dla kobiet, seks jest tematem nieodłącznym, będącym nie tylko źródłem informacji merytorycznych, ale też, a może przede wszystkim, dostarczającym wiele uciechy.
Nim się obejrzałam, moje przyjaciółki już rozpoczęły swoja grę w domysły na temat wyposażenia, obecnych na sali, przedstawicieli płci brzydkiej. Oprócz Wiki, chyba żadna z nas, nie chciałaby faktycznie wdać się w żaden romans. W pewnym momencie jednak, może w wyniku przebywania w aurze tego miejsca, powiedziałam do moich towarzyszek, że na flirt owszem, mogłabym mieć chęć.
Jakby na zawołanie, po kilku minutach, do naszego stolika podszedł mężczyzna. Usiadł... nie zważając na to gdzie, czyli na moim płaszczu. Dość nieudolnie wychodziły mu próby nawiązania z nami kontaktu.
- przyszedłem bo zauważyłem, że siedzą tu piękne kobiety - zaczął tradycyjnie
W dodatku, dość nieroztropnie, zanim jeszcze wybadał teren, nie mówiąc o wzbudzeniu w nas jakiegokolwiek zainteresowania czy  sympatii, przedstawił swoją odważną ofertę...
- mam dwie propozycje, ale pewnie na jedną z nich się nie zgodzicie - odparł z pomieszaniem odwagi i nieśmiałości
Wika, ze znudzoną miną,oświadczyła, że idzie na papierosa. Zastrzeliłam ją spojrzeniem, ale nawet tego nie zauważyła. Trudno. Mało zaciekawione, grzecznie słuchałyśmy, co ma do powiedzenia nasz rozmówca.
- moglibyśmy pójść do łóżka - wypalił
- wszyscy?! - zapytałyśmy zgodnie 
- nie... - facet widać nie przemyślał tematu
Na nasze zapytanie, z którą z nas, chciałby pójść do łóżka, nie bardzo mógł się zdecydować. Ostatecznie stwierdził, że wszystko jedno.
- chyba masz racje kolego, nie zgodzimy się - odparła Anastazja - więc co z tą drugą propozycją?
- możemy porozmawiać o waszych zainteresowaniach, wymienić się numerami telefonów, spróbować się zapoznać...
Zażenowana, ale też zatroskana jego nieporadnością, poradziłam mu, żeby wchodząc w tą grę, tak wcześnie  nie odkrywał swoich kart. Odparł, że nie gra w karty. Zaraz też skończyły się nam tematy do rozmowy. Towarzyski pan pożegnał się z nami grzecznie i wrócił do stolika swoich kolegów.
Ja natomiast poczułam, że jestem zmęczona,  a potrzebę flirtu zaspokoiłam na długi... długi czas.

Zwierzęcość. Też mi coś!
Oczywiście, zgadzam się, że ludzie (nie tylko mężczyźni) funkcjonują w pewnym rozdarciu między potrzebami biologicznymi a duchowymi. Ale każdy, kto miał okazję zaobserwować lub czytać o zachowaniach godowych samców, wie że zdobywanie samicy jest wymagające. Wiąże się z wieloma przygotowaniami, czasem poświęceniem życia, ale przede wszystkim cierpliwości, a więc...TRWA. Zanim dojdzie do tej prozaicznej a upragnionej kopulacji, mamy cały proces. Walki i tańce, prezentowanie przed partnerką i konkurencją siły genów i dobrych chęci, cierpliwe i słodkie oczekiwanie.
Jeszcze może wiek temu ludzie znali się na sztuce flirtu. Wymagała ona z obu stron kunsztu, wirtuozerii, nierzadko oczytania, inteligencji, umiejętności barwnego wypowiadania swoich myśli, błyskotliwego poczucia humoru. Można było cieszyć się narastającym erotycznym napięciem, czerpać przyjemność z samego oczekiwania.
Co się z nami stało? Mieliśmy stać ponad wszystkimi innymi gatunkami. Wyrastać z ziemi i dosięgać nieba. Zamiast tego stajemy się bardziej prymitywni i wulgarni, niż zwierzęta. Kim się więc stajemy? Do czego dążymy?




czwartek, 5 lutego 2015

Amal, moja i twoja nadzieja

DZIEŃ SIOSTRY


Od czasu, kiedy potwierdziłam swoją ciążę, prawie nigdzie nie wychodziłam w celach towarzyskich. Zarówno ze względu na moje fizyczne, jak i psychiczne samopoczucie. Byłam zmęczona i senna, a moje myśli krążyły wokół tematu dziecka i jego ojca. W drugim trymestrze jednak, zaczęłam odzyskiwać siły. Znów chciałam wyglądać atrakcyjnie i spotykać się z ludźmi.
Z miłą chęcią umówiłam się więc z moimi dwiema przyjaciółkami - Wiktorią i Anastazją. To dobry moment, aby przedstawić je bliżej. Dziewczyny te osobiście zatrudniłam do pracy na stanowiska kelnerek Piramidy na początku poprzedniego roku. Sama, będąc recepcjonistką, byłam proszona nieraz o wypełnianie obowiązków ponadprogramowo. Często zajmowałam się więc rekrutacją nowych pracowników. W ten sposób ich Cv, a potem one same trafiły w moje ręce. Spośród wielu pracowników restauracji, moje serce wybrało właśnie je.
Najpierw była Wika. Mała, śliczna dziewczyna o urodzie przypominającej Japonkę lub inną Azjatkę. Podobnie zresztą w charakterze - zawsze grzeczna, zgodna, chętna do pomocy. Jednocześnie ziółko nie z tej ziemi, ale nieszkodliwe. Ta niepozorna Wikusia została chyba stworzona do dwóch czynności - pracy i imprez. Bez przerwy. W dodatku w podwójnym wymiarze czasowym. Kochała robotę w Piramidzie, jej drugim domu. Dawała się wykorzystywać przez wszystkich - od leniwych pracowników, po których z przyjemnością przejmowała zmiany, do wymagających szefów, którzy z jej uczynności chętnie korzystali. Jej urodę i zapał doceniali przeważnie klienci, którzy hojnie nagradzali ją napiwkami. Te zaś przepadały zaraz z jej portfela w tempie ekspresowym. Wika ma bowiem kilka nietypowych potrzeb podstawowych, a w tym papierosy. Nie widziałam wcześniej nikogo, kto tak bardzo rozkoszowałby się ich smakiem! W trakcie wielogodzinnej męczącej zmiany mogła nie odpoczywać, ale zapalić po prostu musiała. Wymykała się wówczas nielegalnie na tylne podwórko, udając że idzie do lodówek po brakujące na barze pomarańcze i cytryny do drinków. W efekcie, jej stanowisko pracy było zawsze aż nazbyt wyposażone.
Po pracy zaś ciężko było ją wygonić do domu. Namawiała, albo dawała się namówić przez innych na "melanże" w Piramidzie Club, albo pobliskiej dyskotece Milk. Cytując tekst piosenki zespołu Rotary, lubiła tańczyć, pełna radości tak, ciągle goniła wiatr.
Nasze drogi połączyły się nie wiadomo kiedy i dlaczego. Zwierzyłam się jej raz z jakiegoś mojego osobistego problemu i tak to się zaczęło. Potrzebowałam obok siebie kogoś ciepłego i życzliwego, a ona jest uosobieniem tych cech. Była dla mnie jak młodsza siostra. Po rozstaniu z Homedem dałam się jej wciągnąć we wspólny wir zabaw w rytmie muzyki arabskiej, latynoskiej, a nawet cygańskiej. Tak. Wirowanie to trafne określenie na to, jak wyglądały u mnie ostatnie wakacje. Rozmazywałam obraz przeszłości i teraźniejszości. Zawrót głowy nie pozwalał mi w ogóle widzieć i myśleć wyraźnie. Tego potrzebowałam.
Wikusia ma jednak pewną słabość. A jest nią zbyt mała asertywność. Dawała się przez to namówić na różne głupie i nieprzemyślane przedsięwzięcia. W połączeniu z jej brakiem sprytu i przebiegłości, owocowało to dotychczas problemami. Co raz wpadała w jakieś głupie sytuacje i tarapaty. Ostatni jej wyskok sprawił, że bezpowrotnie wypadła z Piramidy.
Zupełnie inna jest Anastazja. Z pochodzenia Ukrainka, studentka wyceny nieruchomości. Owszem, podobnie jak Wika, dziewczyna pracowita, jednak zawsze umiała zachować umiar. Dla niej praca w restauracji była tylko pomocą w utrzymaniu się, szczególnie że zatrudniona była też w biurze nieruchomości. Rzetelnie wypełniała swoje obowiązki. Zwykłyśmy mówić nawet "Anastazja Bayko, najlepsza kawa w mieście". Wiedziała jednak, kiedy może skończyć i opuścić stanowisko pracy. Poza tym jej główny nurt myśli podążał zawsze gdzieś indziej i dalej, w stronę przyszłości. Jej ambicja nie pozwalała nigdy na zadowolenie z aktualnego stanu. Dążyła i dąży nadal do czegoś więcej... sama nawet nie wiem do czego.
Anuszka nie jest jednak osobą sztywną, ani ponurą. Przeciwnie, pogodna i skłonna do głupkowatych żartów, kończących się niemal zawsze jej stwierdzeniem "smesznie mi się zrobiło". Stała się dlatego doskonałą kompanką zarówno w pracy jak i poza nią. Posiada w sobie połączenie cech dziecka i mędrca. Od dawna czułam, że w jej orzechowych oczach jest coś mistycznego. Niekiedy podczas naszych rozmów, miałam wrażenie, że zasnuwa je delikatna mgła. Tak, jakby widziała wtedy coś więcej lub jej dusza odbywała jakąś tajemniczą wędrówkę.
Jednak i jej czas w Piramidzie dobiegł końca. Zmęczona trudnym charakterem szefów oraz ogólną sytuacją w pracy, skupiona już bardziej na studiach, postanowiła zakończyć swoją karierę kelnerską.
Nam trzem, tak różnym i na zupełnie różnych etapach drogi życiowej przyszło połączyć się na pewnym jej odcinku. Wszystkie mogłyśmy się czegoś na wzajem nauczyć od siebie i nie zgłupieć w tym zwariowanym miejscu. Wiele wskazuje jednak na to, że drogi te nieuchronnie się rozejdą. Dlatego, póki nasza znajomość jest jeszcze świeża, postanowiłyśmy ją uczcić pod nazwą DZIEŃ SIOSTRY. W tym celu wybrałyśmy się razem do pewnej Syryjskiej restauracji o wdzięcznej nazwie Amal, co w języku arabskim oznacza nadzieja...


SERCE W KSZTAŁCIE WINOGRONA

Jeżeli przez ostatnie wydarzenia mogłam mieć jeszcze jakieś wątpliwości co do mojej sytuacji, teraz już zyskałam pewność. Wszystko dzięki przypadkowi. Splotowi okoliczności - czasu, miejsca i osób...
Pierwsza część spotkania w Amal przebiegła cudownie. Rozmowy, wspomnienia najlepszych chwil, żarty z dobrych i złych doświadczeń. 
Do tego znakomite jedzenie. Prawdziwa kuchnia syryjska - taka, jaką pamiętam z rodzinnych stron mojego taty. W karcie menu znalazłam szeroki wybór dań bezmięsnych, co ucieszyło mnie dodatkowo, jako, że jestem od wielu lat wegetarianką.
Nie przypadkowo jednak znalazłyśmy się akurat w tej restauracji. Oprócz upodobania do klimatów orientalnych, przyciągnęła nas tu pewna myśl praktyczna. Jako, że Wika nie miała teraz pracy, pomyślałam że warto się postarać o jakiś "zamiennik" dla ukochanej przez nią kiedyś Piramidy.
W realizacji planu pomógł nam Ismael, nasz znajomy który akurat pojawił się niespodziewanie w restauracji. W dodatku sam zaoferował jej pomoc. Porozmawiał z właścicielem lokalu, zaaranżował między nimi rozmowę i już Wikuś była prawie zatrudniona. Miała jedynie zrobić książeczkę sanepidowską, której nie wymagał jakoś poprzedni pracodawca.
Trudniejsza była kolejna część spotkania, kiedy Ismael dowiedział się o mojej ciąży. Jako, że z pochodzenia również jest Syryjczykiem, posiada dość konserwatywne podejście do tematu nieślubnego dziecka. Nie można się zresztą temu dziwić. Nawet tu, w Polsce, matka samotnie wychowująca, to taka, która odniosła pewną porażkę...
Był w szoku. Początkowo próbował uspokoić, sama nie wiem, mnie lub siebie samego, mówiąc że wszystko się ułoży, że będzie OK. Powiedział, że Homed bez wątpienia mnie kocha, ale ze względu na jego charakter i wychowanie, nie umie mi tego wyznać. Po kilku kolejnych zdaniach charakterystyki pana H., zaświeciła mi się w głowie lampka alarmowa. Ismael chyba za bardzo się rozgadał z tego przejęcia, mówiąc słowa dające mi do myślenia. Z jego wypowiedzi wynikało mniej więcej to, że on, jako mężczyzna znał go od innej strony niż ja. Zaraz próbował go usprawiedliwiać, że tacy są faceci.. Ale o co chodzi?! A o to, jak filozoficznie i całkiem obrazowo ujął to mój znajomy, że kobiety mają serce niczym jabłka, a mężczyźni - jak winogrona. Jeżeli dziewczyna oddaje chłopakowi serce, to daje je w całości. Zupełnie inaczej jest z facetem. Jak to ujął Ismael, "bierz! i ty, i ty, i ty i ona...". Ja, Anastazja i Wika popatrzyłyśmy na siebie porozumiewawczo. Czy to znaczy, że Homed mnie zdradzał? Nasz męski rozmówca nie chciał za wiele mówić, ale powiedział na tyle dużo, aby nabrać poważnych podejrzeń.
Zrobiłyśmy kilka wywiadów. W ich efekcie zebrałyśmy materiał potwierdzający najczarniejsze myśli. Wyłaniał się z nich obraz Homeda - alkoholika i rozpustnika. W dodatku osobiście rozmawiałam z dziewczyną, która przyznała się do romansu z nim i to w czasie, kiedy Homed mi się oświadczył. W czasie, kiedy spłodził mi dziecko.
Nie mogę powiedzieć, aby te wiadomości stanowiły dla mnie aż taki szok. Musiałabym być zupełnie ślepa (a stan mój wskazywał co najwyżej na zaawansowaną zaćmę) aby zupełnie nic nie podejrzewać. Przeważnie jednak źródła informacji były mało wiarygodne i przypominały bardziej plotki. W dodatku wiedziałam o słabości Homeda do "kielicha" oraz o tym, że w stanie nietrzeźwości ma skłonność do głupich komentarzy i żarcików. Przysięgał jednak na wszystko, łącznie ze swoją matką, że jest mi wierny.
Historia, jak z taniej opery mydlanej, a jednak zdarzyło się. Zdarzyło się NA PRAWDĘ.
Z drugiej jednak strony, "nic nowego na tym świecie". Zdarzało się przede mną i zdarzać się będzie po mnie. Mężczyźni będą kłamać, a kobiety będą wierzyć.
Minęło parę dni po "wielkiej aferze". Po ochłonięciu mogę stwierdzić dwa fakty. Owszem, straciłam nadzieję w jednego człowieka, który był dla mnie kimś ważnym, który jest ojcem mojego dziecka. Zyskałam jednak nadzieję na coś... jeszcze nie wiem dokładnie co. Coś zupełnie nowego i, nie wiem dlaczego tak czuję, wspaniałego...