środa, 22 czerwca 2016

matka polka vs matka niepolka

W tym poście chciałabym podzielić się doświadczeniami bycia "mamą międzykulturową".
Przypomnę, że we mnie samej płynie krew polska i arabska. Ojciec mojej córki jest Kurdem, co daje w maszym życiu shake już trzech nacji.
Kultura polska, arabska, kurdyjska. 
Chociaż mam do czynienia ze wszystkimi trzema, dziś daleka jestem od chęci wpisania się w ideologię którejkolwiek z nich.

Chcę podkreślić, że poniższa notka wynika z moich osobistych doświadczeń. Nie mam na celu uogólniania cech narodowych lub stawiania granic między nami - ludźmi, szczególnie że sama byłam ( o czym zaraz napiszę) niejednokrotnie wytykana jako ta "nie nasza".
Cofnę się na chwileczkę do dzieciństwa, kiedy koledzy ze szkolnej klasy uważali mnie za Arabkę. Czułam się nieco obco wśród nich z powodu odmienności w wychowaniu społecznym i religijnym. Wyobrażałam sobie, że w takim razie wśród Arabów na pewno są same bratnie mi dusze. Kiedy w wieku dwudziestu kilku lat odwiedziłam po dłuższej przerwie rodzinę mojego taty, okazało się, że z kolei dla wielu stamtąd jestem "typową Polką" z liberalnym podejściem do życia i swobodnym zachowaniem Europejki. A ja, choć czułam tak wielki wewnętrzny protest przeciwko ich zasadom, nadal miałam otwarte serce na Syrię i jej mieszkańców. Uczucie to pchnęło mnie potem w stronę Piramidy i, potem, w ramiona Kurda, ojca mojej córeczki :)
Ale i tam byłam obca. Może nawet wśród Kurdów najbardziej dano mi to odczuć. 
Często pytano się mnie "a ty,  czujesz się bardziej Polką, czy bardziej Syryjką?". Teraz wiem, że tak na prawdę nie mogłabym w wpasować w żaden konkretny model. Wówczas jednak upierałam się, że w sumie jednak czuję się bardziej Syryjką. W domyśle "proszę... zaakceptujcie mnie w waszym gronie!". Ale często byłam podsumowywana: "jesteś typową Polką". 
I elegancko... Błędne koło się zamyka.
Aż zacytuję słowa pewnej piosenki:
Zbyt szczecińska dla Warszawy 
A dla Szczecina zbyt warszawska
 
Wracając do bycia "mamą międzykulturową"... 
Do mamy z której kultury mi najbliżej? 

Przyznaję, że jakoś się wyalienowałam ze społeczeństwa niezależnie od jego narodowości. Zresztą w dużej części ze wzajemnością. Zajęłam się moimi codziennymi obowiązkami i małymi przyjemnościami. Biorę to, co życie mi przynosi. Puszczam to, co odchodzi. A sporo tego było.  Dlatego przestałam zabiegać o czyjekolwoliek kontakty, co też bywa przedmiotem krytyki mojej osoby. 
Ostatnio ja, moja mała Samira i rodzice, zostaliśmy zaproszeni do domu Fadżida (brata Homeda). Rodzice moi grzecznie podziękowali, ale ze względu na małą, ja zaakceptowałam zaproszenie. 
Fadżid jest osobą surową, wymagającą i wiecznie niezadowoloną. Ale jest też rodzinny i pomocny w stosunku do bezbronnych osób.
To on przyjechał jako pierwszy do szpitala, kiedy urodziłam Samirę. Dzwoni od czasu do czasu, proponuje pomoc, interesuje się. Ale czego ja mogę chcieć od brata ojca mojej córki? W moim przekonaniu, jeśli miałabym kogoś prosić o wsparcie, to tylko jej tatę. 
- Dla mnie tak samo ważna jest moja córka, jak i Twoja. Ale ty - jak zostałam znów poinformowana przez Fadżida - nie rozumiesz naszej kultury. 
Za Chiny i pół Kurdystanu nie mogę tego pojąć, szczególnie że mam w pamięci pewną scenkę z przeszłości. U "Wielkiego F" mieszkał przez jakiś czas jego siostrzeniec. Powiedziałam mu, że teraz to tak jakby miał jeszcze jednego syna, na co on odpowiedział, że choćby był nie wiadomo jak blisko, to nigdy nie będzie jak WŁASNY syn.
W "dobrych chęciach" kurdyjskiej rodziny widzę też pewną psychologiczną pułapkę, co sprawia, że czuję chłód w ich gorących zapewnieniach o chęci pomocy.
Ja, jako outsider kulturowy, niechętnie myślę o konsekwencjach miłej rodzinnej więzi. Jeżeli ktoś za swoją pomoc nic nie chce, to bardzo często jednak chce zbudować swoje "EGO pomocnego i wspaniałomyślnego". A od tego już krok od obowiązku wdzięczności. Jeśli będę im wdzięczna, to zapewne będę musiała zgodzić się na:
- jedzenie mięsa mojego dziecka (Samira, tak jak ja jest wegetarianką. Akceptuję fakt, że w przyszłości może wybrać inny rodzaj diety i światopoglądu, ale czy, doprawdy, o istnieniu mięsa musi się dowiedzieć za pośrednictwem ojca/wuja z buzią wypchaną kurczakiem z KFC?!)
- "poligloctwo" mojej córki, gdzie po języku polskim nabędzie ona zdolność trajkotania w języku kurdyjskim. A zdolność tę ma nabyć widocznie, w mniemaniu Rodziny, podczas odbywających się co kilka miesięcy spendów 
Kiedy Samira raz na jakiś czas spotka się się z ojcem i wujkami, koniecznie muszą mówić do niej w ich języku. Z jednej strony umiejętność posługiwania się choćby najbardziej niszowym językiem, w moim mniemaniu, może się przydać. Ale ja słyszę w ich mowie jeden krzyk "nasza naszość jest lepsza niż wasza waszość!!!" A ja teg9 nie znoszę. Chyba mam uczulenie na nacjonalizm...

Mogę się żalić i wściekać, ale czy to nie jest prawda? Fakt! Nie rozumiem i nie czuję tej kultury. Ale dopiero teraz widzę jak wiele razy popełniłam  faux pas. Te wszystkie podknięcia sprawiły, że jestem teraz bardziej uważna, i jeśli nawet w środku oceniam, staram się zachować opinię dla siebie. Już wiem, że komunikacja międzykulturowa w pewnym sensie pozostanie mitem.

Ja sama dochodzę do wniosku, że najbardziej wpasowuję się jednak w polski model mamy. A to dlatego, że dziś matka polka nie musi zamykać się w ciasnych ramach kulturowych norm. Może, ale nie musi zakładać wałków na noc, robić schabowych w niedzielę, chodzić na mszę (w niedzielę), podlewać pelargonii na balkonie, ani podkładać mężowi kapci pod nogi ;)

Po prostu JESTEM ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz