czwartek, 28 stycznia 2016

po co dalej pić to samo piwo? ..czyli na co komu eks?

         Żyjemy w takich czasach, że chyba większość z nas ma za sobą jakiś związek nieudany. Ale czy takowy jest równoznaczny ze związkiem zakończonym? Czy łatwo jest postawić kropkę, kończącą rozdział w życiu pod tytułem "my"?
        Nie czuję się kompetentna do tego, aby opisywać różnorodność relacji z byłymi partnerami. Skupię się na tym, czego sama doświadczam, a więc bardzo specyficznego charakteru obecności eks-faceta i jego roli w moim życiu.
        Osoby, które zaznajomiły się z postami sprzed kilkumiesięcznej przerwy w prowadzeniu tego bloga, bądź takie, które obserwują moje życie z bliska, wiedzą że rozkład mojego związku nastąpił w przyspieszonym tempie od początków życia mojego dziecka. W skrócie i dosadnie mówiąc, zostałam samotną matką już na starcie.
         Mimo to, chciałabym bardzo mocno podkreślić, że sam ROZPAD ZWIĄZKU, choć określenie to brzmi tak dramatycznie, nie jest czymś złym! Zawsze, ale to zawsze daje nam sposobność do... [tutaj trzy kropeczki]
...do odkrywania siebie
...do MIŁOŚCI
...pracy nad sobą
...rozejrzenia się wokół SIEBIE. Co tu na mnie czeka?...
...a nawet niech będzie - do poimprezowania bez poczucia winy

       To wszystko są składniki w procesie odkrywania siebie. "Samotność", choć nie traktuję jej jako stanu docelowego, tylko mi w tym pomaga. Nie twierdzę, że codziennie dziękowałam losowi za bycie singielką, że nie miałam żalu o nieobecność mężczyzny obok mnie i taty obok mojego dziecka. Sięgałam daleko - do Warszawy, w której realizuje swoje ambicje Homed, do bolesnych chwil z przeszłości, o które go oskarżałam i do niespełnionych przez niego marzeń o przyszłości. Odkrywałam jednak za każdym razem, jak szybko to uczucie wciąga mnie, jak czarna dziura. Pochłania radość, energię i zmusza do zagłębiania się w mrok. Co innego działo się, kiedy przytomnym wzrokiem rozglądałam się wokół siebie. Blisko, w zasięgu wzroku, a także we mnie samej, tu i teraz - był blask!
       
      ...i wtedy... niespodzianka! Telefon od niego. Bronię się. Już nawet nie chcę się kłócić, ani oskarżać go o cokolwiek. Emocje bowiem związują kolejnymi nićmi. Od negatywnych emocji łatwo zresztą przejść do pozytywnych. Ale pająk i tak snuje swoją nić. Obchodzi z daleka, ale konsekwentnie oplata pętla po pętli. Rozmowa (o zgrozo!) staje się coraz bardziej miła. Pełno w niej wspomnień, a te ożywają...
        Mój eks nie jest bowiem potworem, ale jedynie człowiekiem z wadami. Tak mi się przynajmniej wydaje. Przypuszczam, że większość osób musi przyznać w głębi duszy to samo wobec swoich byłych partnerów. Takie sytuacje zdarzają się zapewne nie tylko mi. Ludziom ciężko się rozstać. Często nie umieją pozamykać za sobą furtek. Albo zmieniają nad nimi napis ze ZWIĄZEK na PRZYJAŹŃ. I tak samo często zaczynają rozmyślać w tajemnicy przed samymi sobą: "może jednak to ten jedyny?", "może dojrzeliśmy do bycia razem?", albo jeszcze lepiej: "może jeszcze raz, ale tak zupełnie niezobowiązująco pójdziemy do łóżka?".
         Hm?
         Pajęcza nić oplata coraz mocniej?

         Mieliśmy wiele kryzysów. Kilka rozstań. Za każdym razem nie dawałam się złapać w sieć. Ja sama brałam nić i wspinałam się do pajęczyny nieproszona!
        Co to w praktyce oznacza? Jedna rozmowa lub jedno spotkanie może wywołać sentymentalny stosunek do naszego byłego towarzysza i związku, jaki tworzyliśmy. Na pewno przypomną się nam najmilsze, razem spędzone chwile. Okaże się, że jednak gdzieś w archiwach umysłu przechowujemy obraz jaśniejszej strony osobowości tego pana/pani. Pod wpływem uczuć, jakie towarzyszą zalewającej nas fali wspomnień, znów tracimy z oczu, w jakim punkcie obecnie się znajdujemy. Dlaczego właściwie w którymś momencie coś się popsuło? Krótko mówiąc, zapominamy o "złym".
          Ja w takich chwilach rzucałam wszystko, żeby poczuć się znów dobrze. Podnosiłam z podłogi rozbite serce, które ktoś inny je tam rzucił. Biegłam w te same ramiona, nie widząc, że wcale nie są do mnie wyciągnięte. Bo była to, jak potem słyszałam, CHWILA SŁABOŚCI.
           Nie twierdzę, że powroty są złe. Że są skazane na ponowną porażkę. Wierzę, że dobra wola obydwojga ludzi i praca nad sobą, może odnieść sukces, nawet w trudnym związku.
          Warto jednak poczekać. Mówię sobie w podobnych chwilach "nie poddawaj się emocjom!". I co? I nic! Jak można się im nie poddać?! Więc godzę się. Przeżywam to wszystko jeszcze raz. Ale w sobie, własnym sercu i wyobraźni. I obserwuję. Czy dłonie, które mnie zraniły trzymają nadal nóż? Czy ramiona są wyciągnięte w moją stronę, czy założone? Czy próbują coś naprawić?
          Proponuję nie mylić prośbę o drugą/kolejną szansę z miłymi chwilami sentymentów. A także nie mylić powrotu do związku z powrotem do łóżka ;)

           Uwaga na "chwile słabości", które wywołują omamy. Hipnotyczny taniec, śniących o miłości ludzi może trwać długo. Czasem zdarza się jednak, że budzi nas z niego dopiero płacz
maleńkiego dziecka 
<3















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz