czwartek, 5 lutego 2015

Amal, moja i twoja nadzieja

DZIEŃ SIOSTRY


Od czasu, kiedy potwierdziłam swoją ciążę, prawie nigdzie nie wychodziłam w celach towarzyskich. Zarówno ze względu na moje fizyczne, jak i psychiczne samopoczucie. Byłam zmęczona i senna, a moje myśli krążyły wokół tematu dziecka i jego ojca. W drugim trymestrze jednak, zaczęłam odzyskiwać siły. Znów chciałam wyglądać atrakcyjnie i spotykać się z ludźmi.
Z miłą chęcią umówiłam się więc z moimi dwiema przyjaciółkami - Wiktorią i Anastazją. To dobry moment, aby przedstawić je bliżej. Dziewczyny te osobiście zatrudniłam do pracy na stanowiska kelnerek Piramidy na początku poprzedniego roku. Sama, będąc recepcjonistką, byłam proszona nieraz o wypełnianie obowiązków ponadprogramowo. Często zajmowałam się więc rekrutacją nowych pracowników. W ten sposób ich Cv, a potem one same trafiły w moje ręce. Spośród wielu pracowników restauracji, moje serce wybrało właśnie je.
Najpierw była Wika. Mała, śliczna dziewczyna o urodzie przypominającej Japonkę lub inną Azjatkę. Podobnie zresztą w charakterze - zawsze grzeczna, zgodna, chętna do pomocy. Jednocześnie ziółko nie z tej ziemi, ale nieszkodliwe. Ta niepozorna Wikusia została chyba stworzona do dwóch czynności - pracy i imprez. Bez przerwy. W dodatku w podwójnym wymiarze czasowym. Kochała robotę w Piramidzie, jej drugim domu. Dawała się wykorzystywać przez wszystkich - od leniwych pracowników, po których z przyjemnością przejmowała zmiany, do wymagających szefów, którzy z jej uczynności chętnie korzystali. Jej urodę i zapał doceniali przeważnie klienci, którzy hojnie nagradzali ją napiwkami. Te zaś przepadały zaraz z jej portfela w tempie ekspresowym. Wika ma bowiem kilka nietypowych potrzeb podstawowych, a w tym papierosy. Nie widziałam wcześniej nikogo, kto tak bardzo rozkoszowałby się ich smakiem! W trakcie wielogodzinnej męczącej zmiany mogła nie odpoczywać, ale zapalić po prostu musiała. Wymykała się wówczas nielegalnie na tylne podwórko, udając że idzie do lodówek po brakujące na barze pomarańcze i cytryny do drinków. W efekcie, jej stanowisko pracy było zawsze aż nazbyt wyposażone.
Po pracy zaś ciężko było ją wygonić do domu. Namawiała, albo dawała się namówić przez innych na "melanże" w Piramidzie Club, albo pobliskiej dyskotece Milk. Cytując tekst piosenki zespołu Rotary, lubiła tańczyć, pełna radości tak, ciągle goniła wiatr.
Nasze drogi połączyły się nie wiadomo kiedy i dlaczego. Zwierzyłam się jej raz z jakiegoś mojego osobistego problemu i tak to się zaczęło. Potrzebowałam obok siebie kogoś ciepłego i życzliwego, a ona jest uosobieniem tych cech. Była dla mnie jak młodsza siostra. Po rozstaniu z Homedem dałam się jej wciągnąć we wspólny wir zabaw w rytmie muzyki arabskiej, latynoskiej, a nawet cygańskiej. Tak. Wirowanie to trafne określenie na to, jak wyglądały u mnie ostatnie wakacje. Rozmazywałam obraz przeszłości i teraźniejszości. Zawrót głowy nie pozwalał mi w ogóle widzieć i myśleć wyraźnie. Tego potrzebowałam.
Wikusia ma jednak pewną słabość. A jest nią zbyt mała asertywność. Dawała się przez to namówić na różne głupie i nieprzemyślane przedsięwzięcia. W połączeniu z jej brakiem sprytu i przebiegłości, owocowało to dotychczas problemami. Co raz wpadała w jakieś głupie sytuacje i tarapaty. Ostatni jej wyskok sprawił, że bezpowrotnie wypadła z Piramidy.
Zupełnie inna jest Anastazja. Z pochodzenia Ukrainka, studentka wyceny nieruchomości. Owszem, podobnie jak Wika, dziewczyna pracowita, jednak zawsze umiała zachować umiar. Dla niej praca w restauracji była tylko pomocą w utrzymaniu się, szczególnie że zatrudniona była też w biurze nieruchomości. Rzetelnie wypełniała swoje obowiązki. Zwykłyśmy mówić nawet "Anastazja Bayko, najlepsza kawa w mieście". Wiedziała jednak, kiedy może skończyć i opuścić stanowisko pracy. Poza tym jej główny nurt myśli podążał zawsze gdzieś indziej i dalej, w stronę przyszłości. Jej ambicja nie pozwalała nigdy na zadowolenie z aktualnego stanu. Dążyła i dąży nadal do czegoś więcej... sama nawet nie wiem do czego.
Anuszka nie jest jednak osobą sztywną, ani ponurą. Przeciwnie, pogodna i skłonna do głupkowatych żartów, kończących się niemal zawsze jej stwierdzeniem "smesznie mi się zrobiło". Stała się dlatego doskonałą kompanką zarówno w pracy jak i poza nią. Posiada w sobie połączenie cech dziecka i mędrca. Od dawna czułam, że w jej orzechowych oczach jest coś mistycznego. Niekiedy podczas naszych rozmów, miałam wrażenie, że zasnuwa je delikatna mgła. Tak, jakby widziała wtedy coś więcej lub jej dusza odbywała jakąś tajemniczą wędrówkę.
Jednak i jej czas w Piramidzie dobiegł końca. Zmęczona trudnym charakterem szefów oraz ogólną sytuacją w pracy, skupiona już bardziej na studiach, postanowiła zakończyć swoją karierę kelnerską.
Nam trzem, tak różnym i na zupełnie różnych etapach drogi życiowej przyszło połączyć się na pewnym jej odcinku. Wszystkie mogłyśmy się czegoś na wzajem nauczyć od siebie i nie zgłupieć w tym zwariowanym miejscu. Wiele wskazuje jednak na to, że drogi te nieuchronnie się rozejdą. Dlatego, póki nasza znajomość jest jeszcze świeża, postanowiłyśmy ją uczcić pod nazwą DZIEŃ SIOSTRY. W tym celu wybrałyśmy się razem do pewnej Syryjskiej restauracji o wdzięcznej nazwie Amal, co w języku arabskim oznacza nadzieja...


SERCE W KSZTAŁCIE WINOGRONA

Jeżeli przez ostatnie wydarzenia mogłam mieć jeszcze jakieś wątpliwości co do mojej sytuacji, teraz już zyskałam pewność. Wszystko dzięki przypadkowi. Splotowi okoliczności - czasu, miejsca i osób...
Pierwsza część spotkania w Amal przebiegła cudownie. Rozmowy, wspomnienia najlepszych chwil, żarty z dobrych i złych doświadczeń. 
Do tego znakomite jedzenie. Prawdziwa kuchnia syryjska - taka, jaką pamiętam z rodzinnych stron mojego taty. W karcie menu znalazłam szeroki wybór dań bezmięsnych, co ucieszyło mnie dodatkowo, jako, że jestem od wielu lat wegetarianką.
Nie przypadkowo jednak znalazłyśmy się akurat w tej restauracji. Oprócz upodobania do klimatów orientalnych, przyciągnęła nas tu pewna myśl praktyczna. Jako, że Wika nie miała teraz pracy, pomyślałam że warto się postarać o jakiś "zamiennik" dla ukochanej przez nią kiedyś Piramidy.
W realizacji planu pomógł nam Ismael, nasz znajomy który akurat pojawił się niespodziewanie w restauracji. W dodatku sam zaoferował jej pomoc. Porozmawiał z właścicielem lokalu, zaaranżował między nimi rozmowę i już Wikuś była prawie zatrudniona. Miała jedynie zrobić książeczkę sanepidowską, której nie wymagał jakoś poprzedni pracodawca.
Trudniejsza była kolejna część spotkania, kiedy Ismael dowiedział się o mojej ciąży. Jako, że z pochodzenia również jest Syryjczykiem, posiada dość konserwatywne podejście do tematu nieślubnego dziecka. Nie można się zresztą temu dziwić. Nawet tu, w Polsce, matka samotnie wychowująca, to taka, która odniosła pewną porażkę...
Był w szoku. Początkowo próbował uspokoić, sama nie wiem, mnie lub siebie samego, mówiąc że wszystko się ułoży, że będzie OK. Powiedział, że Homed bez wątpienia mnie kocha, ale ze względu na jego charakter i wychowanie, nie umie mi tego wyznać. Po kilku kolejnych zdaniach charakterystyki pana H., zaświeciła mi się w głowie lampka alarmowa. Ismael chyba za bardzo się rozgadał z tego przejęcia, mówiąc słowa dające mi do myślenia. Z jego wypowiedzi wynikało mniej więcej to, że on, jako mężczyzna znał go od innej strony niż ja. Zaraz próbował go usprawiedliwiać, że tacy są faceci.. Ale o co chodzi?! A o to, jak filozoficznie i całkiem obrazowo ujął to mój znajomy, że kobiety mają serce niczym jabłka, a mężczyźni - jak winogrona. Jeżeli dziewczyna oddaje chłopakowi serce, to daje je w całości. Zupełnie inaczej jest z facetem. Jak to ujął Ismael, "bierz! i ty, i ty, i ty i ona...". Ja, Anastazja i Wika popatrzyłyśmy na siebie porozumiewawczo. Czy to znaczy, że Homed mnie zdradzał? Nasz męski rozmówca nie chciał za wiele mówić, ale powiedział na tyle dużo, aby nabrać poważnych podejrzeń.
Zrobiłyśmy kilka wywiadów. W ich efekcie zebrałyśmy materiał potwierdzający najczarniejsze myśli. Wyłaniał się z nich obraz Homeda - alkoholika i rozpustnika. W dodatku osobiście rozmawiałam z dziewczyną, która przyznała się do romansu z nim i to w czasie, kiedy Homed mi się oświadczył. W czasie, kiedy spłodził mi dziecko.
Nie mogę powiedzieć, aby te wiadomości stanowiły dla mnie aż taki szok. Musiałabym być zupełnie ślepa (a stan mój wskazywał co najwyżej na zaawansowaną zaćmę) aby zupełnie nic nie podejrzewać. Przeważnie jednak źródła informacji były mało wiarygodne i przypominały bardziej plotki. W dodatku wiedziałam o słabości Homeda do "kielicha" oraz o tym, że w stanie nietrzeźwości ma skłonność do głupich komentarzy i żarcików. Przysięgał jednak na wszystko, łącznie ze swoją matką, że jest mi wierny.
Historia, jak z taniej opery mydlanej, a jednak zdarzyło się. Zdarzyło się NA PRAWDĘ.
Z drugiej jednak strony, "nic nowego na tym świecie". Zdarzało się przede mną i zdarzać się będzie po mnie. Mężczyźni będą kłamać, a kobiety będą wierzyć.
Minęło parę dni po "wielkiej aferze". Po ochłonięciu mogę stwierdzić dwa fakty. Owszem, straciłam nadzieję w jednego człowieka, który był dla mnie kimś ważnym, który jest ojcem mojego dziecka. Zyskałam jednak nadzieję na coś... jeszcze nie wiem dokładnie co. Coś zupełnie nowego i, nie wiem dlaczego tak czuję, wspaniałego...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz